zachód słońca

zachód słońca

wtorek, 16 czerwca 2015

Wtorek XI Tygodnia Zwykłego

      Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5,43 - 45).

   Skoro mam miłować nieprzyjaciół, to znaczy, że oni są. Jezus temu nie zaprzecza. I moja postawa wobec nich, wobec nieprzyjaciół, jest tak naprawdę sprawdzianem mojego chrześcijaństwa. A kto jest moim nieprzyjacielem?

    Ktoś inny – całkowicie różni się ode mnie. Ma inny gust, inne poglądy. Spotkania z nim są zawsze źródłem nieporozumień i cierpienia.

   Wróg – nieżyczliwych wokół nie brakuje. Zawsze potrafi wbić swoją szpilę złośliwości. Z jego strony zawsze mogę liczyć na krytykę, bez względu na to jak bardzo się staram i cokolwiek bym zrobił.

   Natręt – potrafi doprowadzić do rozpaczy. Zabiera mi mój cenny czas. Kiedy się pojawia, to zawsze w najmniej odpowiedniej chwili. Potrafi pojawić się w piątek o 15:05 – na pięć minut… do szesnastej… Jakby nie można było wcześniej…

   Człowiek o podwójnym obliczu. Udaje życzliwego, ale jest nielojalny. Potrafi zadać cios w plecy, udając przy tym przyjaźń. Co innego mówi, co innego robi, a jeszcze co innego potrafi myśleć.

  Prześladowca – świadomie szkodzi – oszczerstwem, obmową. Snuje różne insynuacje, potrafi upokorzyć. 


   Mam kochać moich nieprzyjaciół, powinienem ich poznać. Nie mogę ich ignorować. Widząc moich nieprzyjaciół, mogę określić pole mojej miłości.

    A my czasem udajemy przed sobą doskonałość – kochamy wszystkich bez wyjątku – na odległość, abstrakcyjnie – jak wielka jest nasza chrześcijańska miłość. Do momentu, aż ktoś nadepnie nam na odcisk albo tylko do tego momentu, kiedy ta wielka miłość domaga się ode mnie zrezygnowania z czegoś, dania czegoś z siebie – kiedy miłość domaga się wyrzeczenia, ofiary. 

    Uświadamiam sobie, że wciąż nie dorastam do Ewangelii, że oczekiwanie Jezusa wobec mnie jest dla mnie zbyt wielkie – składam się w końcu tylko z ciała (słabego) i kości (wystarczająco kruchych). Chyba się Jezus pomylił, stawiając tak wysoko poprzeczkę – nie przeskoczę. 

     Sytuacji wrogości nie mogę także uznawać za coś ostatecznego. Trzeba starać się coś zmienić. Jako chrześcijanin nie mogę zaakceptować, by wrogość utrwaliła się na zawsze. Czy jestem gotów ponieść koszty przekształcania relacji nieprzyjaźni i wrogości w relację przyjaźni i miłości? 

     Istnieje przecież święta przestrzeń, w której można odbudować relacje. Nie bez bólu. To kosztuje. Wymaga też sporej cierpliwości. Przecież również za moich nieprzyjaciół umarł Chrystus. Przy krzyżu nieprzyjaciel staje się bratem. Ważne jest to, by nie zaakceptować, nie uznać sytuacji wrogości za coś normalnego. Przestać odpłacać tą samą monetą. Nie godzić się na niekończące się spory. 

1. Kto jest dla mnie nieprzyjacielem?
2. Dla kogo ja mogę być nieprzyjacielem?
3. Czy troszczę się o poprawienie relacji wrogości?

1 komentarz:

  1. Hmm... Spotykam różnych ludzi. I każde spotkanie niesie za sobą cos nowego.
    Kobieta, którą skrzywdził jakiś substytut mężczyzny będzie generalizować i wrogami, nieprzyjaciółmi będą dla niej wszyscy mężczyźni. Nawet ci prawdziwi. Mężczyzna, który doznał upokorzenia od kobiety, którą kochał tez bedzie uogólniał i wrogami stanie sie dla niego ogół kobiet. Również tych prawdziwych, naprawdę Kobiecych.
    Trzeba mieć świadomość, że ludzie żyjący z nami w relacjach tworzą relacje z innymi. Doświadczenia z nami przenoszą na innych. Lub nie przenoszą, bo sa tacy, którzy krzywdzą. Produkują ludzi, którzy odbierają go za wroga. Takiego zostaje tylko kochać, bo na szacunek nie ma miejsca...
    Generalizowanie, mierzenie wszystkich jedna miara jest niesprawiedliwe. Traktujemy wszystkich jak wrogów tylko dlatego, że była jedna osoba, która była wobec nas nieprzyjacielem. W tym wszystkim trzeba zachować rozsądek, umiar, nie tracić zaufania do ludzi (nie mowie ani o naiwności, ani o brawurze) i przede wszystkim trzeba kochać i przebaczać... Przebaczyć to nie zapomnieć. Pamięć o niektórych wydarzeniach sprawia, że jestesmy ostrożni. I takimi bądźmy...
    PS.

    OdpowiedzUsuń