zachód słońca

zachód słońca

sobota, 28 marca 2015

Sobota V Tygodnia Wielkiego Postu

         Arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę i rzekli: Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród. Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród. Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno. Tego więc dnia postanowili Go zabić (J 11, 47 - 53).

       Wobec wskrzeszenia Łazarza nie można pozostać obojętnym. Wielu uwierzyło. Ale znaleźli się "życzliwi", którzy donieśli. Wówczas zwołali Wysoką Radę. Jezus jest niebezpieczny - zagraża ich społecznej pozycji. Aby ją obronić uciekają się do oszczerstwa, pomówień, fałszywych oskarżeń. Jest szkodnikiem i zwodzicielem, zagraża całemu narodowi, który mogą zniszczyć Rzymianie. I dlatego, dla dobra
narodu, trzeba Go odrzucić, trzeba Go skazać na śmierć. Bo jeśli nie, cały naród jest zagrożony. Zaślepienie nie pozwala im zobaczyć działania Boga. 

         Zło można uzasadnić, zracjonalizować. Ludzka przewrotność potrafi usprawiedliwić okrucieństwo, nienawiść. Można w tym celu powołać się nawet na autorytet Bożego Słowa. 

       Św. Jan ukazuje te same słowa w innym świetle. Rzeczywiście Jezus umiera za innych, nie tylko za naród. Nie dlatego, że zagrażał, ale by dokonało się wyzwolenie z niewoli grzechu.

O dębie i bluszczu

     Na polanie rósł sobie wielki, rozłożysty dąb. Swym cieniem służył ludziom, zwierzętom, roślinom. Pewnego dnia usłyszał słaby, piskliwy głos:
- Ach, gdyby mi tak ktoś pomógł! Wszyscy rosną i pną się w górę, tylko ja jestem taki słaby!
Dąb zerknął w dół i zobaczył trzy ciemnozielone listki bluszczu. Żal mu się zrobiło tego maleństwa i natychmiast zaofiarował pomoc:
- Jeżeli chcesz, możesz się na mnie oprzeć, mam dosyć siły i wigoru. 
Uszczęśliwiony bluszcz przyczepił się zaraz do kory dębu i powoli oplatał go swymi gałązkami. Po jakimś czasie przypomniał sobie dąb o swoim podopiecznym, chciał z nim pogawędzić, ale ten nie miał ochoty na rozmowy. Odburknął tylko coś niegrzecznie i zamilkł. Pewnego dnia dąb poczuł łamanie w konarach i swędzenie kory. Poprosił swego gościa o pomoc, ale bluszcz (teraz już wielki i mocny) nie raczył nawet zareagować. Minęły lata i dąb czuł zbliżającą się śmierć: wiedział, że to bluszcz dusi go i żeruje na nim. Prosił więc o trochę powietrza, błagał o zmiłowanie, zaklinał na wszystkie świętości i na przeszłość. Daremnie. Musiał umrzeć. 

1. Czy potrafię zobaczyć w codzienności działanie Pana Boga?
2. Czy nie racjonalizuję, nie uzasadniam zła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz