Ukazała się łaska Boga, która niesie zbawienie wszystkim ludziom i poucza nas, abyśmy wyrzekłszy się bezbożności i żądz światowych, rozumnie, sprawiedliwie i pobożnie żyli na tym świecie (Tt 2,11).
Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: „Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie” (Łk 3,21-22).
Jezus idzie do ludzi, którzy pragną nawrócenia, chcą być lepszymi dzięki zanurzeniu w wodzie, którego dokonywał Jan. Jezus przychodzi, stając pośród tych, którzy czują się grzesznikami, staje po ich stronie. I to pośród tych ludzi i z nimi doświadcza otworzenia się nieba, spotyka się to, co boskie i ludzkie, a Duch Boży spoczywa na Nim i ogłasza Go umiłowanym Synem. Jest to moment, w którym Boża rzeczywistość staje się obecna pośród ludzi w sposób najbardziej oficjalny.
W początkach Kościoła sakrament chrztu najczęściej był przyjmowany przez ludzi dorosłych jako zwieńczenie procesu nawrócenia, gdy człowiek podejmował decyzję o przyjęciu wiary chrześcijańskiej i wejściu do wspólnoty wierzących. Była to świadoma decyzja dorosłego człowieka.
My, w zdecydowanej większości, przyjęliśmy chrzest, bez żadnej decyzji z naszej strony, może bez zrozumienia, czym jest sakrament, ot tak, w pędzie tradycji, w pośpiechu, bez odpowiedniego przygotowania.
Czy mamy świadomość, co oznacza nasz chrzest? Czy żyjemy dzisiaj tym darem, który był zapoczątkowaniem powołania chrześcijańskiego?