Znamy sytuację osób trędowatych w czasach Jezusa. Bycie trędowatym oznaczało bycie wyrzutkiem. Wyrzutkiem bez żadnych praw i bez możliwości kontaktu z ludźmi. Żadnej bliskości.
Czas epidemii, kiedy wielu zostało pozbawionych możliwości tak podstawowego gestu, jak podanie ręki, nie mówiąc o przytuleniu, może nam pomóc zrozumieć, jak to jest trudne.
To, co trędowatym również odebrano, to możliwość kontaktu z Bogiem. Nieczysty jest wykluczony z jakiejkolwiek formy kultu. Trąd traktowano jako zewnętrzny znak zepsucia, grzechu.
Tak czuł się również trędowaty, którym przyszedł do Jezusa. Brudny, naznaczony grzechem, odrzucony.
Także dzisiaj odwracamy się od pewnych osób na poziomie osobistym, społecznym czy religijnym. Są niewygodne, bo nie są "w porządku", bo kontakt z nimi jest ryzykowny, bo mogą wpędzić nas w kłopoty.
Nie tak dawno można się było dowiedzieć, że sąsiedzi kierowali groźby do pielęgniarki, która mieszkała w bloku, bo pracowała w szpitalu na oddziale zarażonych Covid-19. Chcieli zmusić ją, by zmieniła miejsce zamieszkania, bo obawiali się zakażenia. Ryzykowała własne zdrowie, idąc innym z pomocą, a została potraktowana jak trędowata. Pewnie nie brakowało wśród życzliwych sąsiadów także tych, którzy uważają się za wierzących. Jeżeli tak, to znaczy, że wierzyli w Boga, który wyklucza, spycha na margines, potępia, który pozostawia człowieka własnemu losowi.
Jezus nie boi się dotknąć trędowatego, chociaż to naraża i Jego na wykluczenie. Odtąd Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta - stał się jak trędowaty.
Pisał papież Franciszek w Lumen fidei: Dla iluż ludzi wiary cierpiący stali się pośrednikami światła! Dla św. Franciszka z Asyżu trędowaty, a dla bł. Matki Teresy z Kalkuty jej ubodzy. Zrozumieli tajemnicę, która jest w nich. Zbliżając się do nich, z pewnością nie uwolnili ich od wszystkich cierpień, ani nie mogli wytłumaczyć każdego zła. Wiara nie jest światłem rozpraszającym wszystkie nasze ciemności, ale lampą, która w nocy prowadzi nasze kroki, a to wystarcza, by iść. Cierpiącemu człowiekowi Bóg nie daje wyjaśniającej wszystko argumentacji, ale swoją odpowiedź ofiaruje w formie obecności, która towarzyszy historii dobra, łączącej się z każdą historią cierpienia, by rozjaśnił ją promień światła. W Chrystusie Bóg zechciał podzielić z nami tę drogę i ofiarować nam swoje spojrzenie, byśmy zobaczyli na niej światło (57).
Ta ewangelia jest zaproszeniem, by dać się poplamić, by poznać z pierwszej ręki ból i frustrację tak wielu. Być może wielu z nich już nawet do nas nie podchodzi, boi się nawet spojrzeć z obawy przed odrzuceniem, ale ich obecność jest wołaniem: jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić... Może nie damy rady wyzwolić ich z cierpienia, ale nasza obecność może być tym światłem, które pozwali im iść...
1. Czy nie traktuję innych jak trędowatych?
Bardzo przemawiają do mnie te dwa zdania: " Także dzisiaj odwracamy się od pewnych osób na poziomie osobistym, społecznym czy religijnym. Są niewygodne, bo nie są "w porządku", bo kontakt z nimi jest ryzykowny, bo mogą wpędzić nas w kłopoty". Dzisiaj w Dniu zakochanych jakże wymowne to stwierdzenie. Pan Jezus pokazuje jak kochać. On nie odwraca się od człowieka, który jest "nie w porządku". Daje mi to do myślenia. Dziękuję.
OdpowiedzUsuń