Kiedy stajemy w obecności Boga, wydaje się czymś naturalnym, że z naszego serca płyną prośby wypowiadane ustami, wiele próśb. Mamy wiele problemów, jest wielu ludzi, których kochamy, którzy cierpią, którzy przechodzą przez różne próby i cierpienia, stają wobec trudnych egzaminów czy wyzwań, które zdają się przekraczać ludzkie możliwości i chcemy ich objąć modlitwą.
Bóg, Stwórca świata, wszechmogący. Bóg, który nas kocha. Jak można nie przedstawić Mu tych wszystkich spraw, nie oddać ich w Jego ręce?
To, co uważamy za naturalny odruch, znajduje swoje potwierdzenie w Ewangeliach, w słowach Jezus, które słyszymy chociażby dziś. Sam Jezus zachęca nas, byśmy korzystali z Jego pośrednictwa i prosili Ojca.
Kiedy jednak wsłuchujemy się w prośby wypowiadane czasem w kościołach, można odnieść wrażenie, że chorobą, która nas dzisiaj najbardziej atakuje, jest krótkowzroczność. Nie potrafimy spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa. W końcu potrafimy zamienić modlitwę w ja, ja i moje, ja i moje lęki...
Musimy się uczyć patrzeć na siebie z perspektywy Królestwa, o którym mówi Jezus i do budowania którego nas zaprosił. A wówczas uczymy się dostrzegać innych i ich potrzeby.
W tej perspektywie zmienia się nasza modlitwa. Przestajemy myśleć o tym, co i jak Bóg powinien zrobić, aby rozwiązać nasze problemy, a zaczynamy myśleć o tym, co my powinniśmy zrobić, aby świat i nasze życie stawało się bardziej ludzkie. A wówczas w modlitwie znajdziemy Bożą łaskę i siły, by zaangażować się w budowanie Królestwa. Mówiąc konkretnie: nie wystarczy prosić o uzdrowienie chorego, równie ważne jest to, by mu towarzyszyć, być z nim, kochać go.
1. Czy i w jaki sposób modlitwa wpływa na moje zaangażowanie w codzienność?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz