Te słowa rzymskiego żołnierza odbijają się echem w czasie każdej Mszy Świętej, tuż przed przystąpieniem do stołu Eucharystii. Kimże ja jestem, abyś Ty wszedł do mojego domu?
Jeszcze całkiem niedawno, o czym pamięta starsze pokolenie, Eucharystię przyjmowano w bezpośredniej bliskości odbytej spowiedzi oraz po zachowaniu odpowiedniego postu. Dzisiaj można odnieść wrażenie, że popadamy w przeciwną skrajność, coraz więcej osób przystępuje do Eucharystii bez praktykowania spowiedzi przez długi czas (bezgrzeszni), a z postem eucharystycznym także różnie bywa...
Wydaje się oczywistością, że przyjmowanie Eucharystii w stanie grzechu ciężkiego świadczy o poważnym zdeformowaniu sumienia.
Chcę jednak podkreślić coś innego. Zarówno częste korzystanie z sakramentu pojednania i zachowanie postu eucharystycznego, nie sprawia, że stajemy się godni przyjmowania Chrystusa do naszego serca. I nie chodzi o to, by kształtować poczucie winy czy skrupułów, które odsuwają od Eucharystii.
Wydaje się, że przyzwyczajamy się do przyjmowania Pana w naszym sercu jako najbardziej naturalnej rzeczy na świecie. Straciliśmy zdolność dziwienia się, że On chce w nas zamieszkać, stać się naszym gościem, prowadzić z nami dialog, być z nami w każdej chwili życia.
Wydaje się nam tak oczywiste, że Bóg wybrał znak Chleba, aby być z nami, że utraciliśmy właściwą człowiekowi bojaźń wobec Boga - bojaźń opierającą się na miłości, która nie chce ranić tego, kogo kocha.
Jeszcze bardziej zastanawiające jest to, że wielu chrześcijan uważa, nie nie ma potrzeby przyjmować Pana, by być chrześcijaninem. Wystarczy od czasu do czasu, kiedy mamy ochotę, kiedy nam odpowiada. Tak wielu rezygnuje z Eucharystii - pokarmu, który daje życie.
1. Jak często staram się przyjmować Eucharystię? Czy zachowuję szacunek dla Eucharystii?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz