Ewangelia przypomina nam powołanie św. Mateusza. Siedział przy stole w komorze celnej. Był kimś, kto swoje życie poświęcił zdzieraniu pieniędzy i brudnym zyskom, na dodatek w części w imieniu okupanta. Uważany za nikczemnika, oszusta i złodzieja.
Ale Jezus nie minął tego stołu, przy którym Mateusz siedział, zatrzymał się i spojrzał na niego, a potem wezwał do pozostawienia tego znienawidzonego miejsca, pieniędzy, porzucenia wszystkiego, co Mateusz uznawał za fundament dobrego swojego życia. Mateusz staje się uczniem.
Zdumiewa szybka decyzja Mateusza. Jego zachowanie można wytłumaczyć pewnie na różny sposób, ale ponieważ było to miasto, które Jezus sobie wybrał jako swoje, Mateusz z pewnością o Nim słyszał, a pewnie było też coś, w postawie, spojrzeniu, w słowach Jezusa, co kazało mu zaufać Mistrzowi.
Ale to nie koniec historii. W domu, za stołem, wraz z Mateuszem, siada wielu celników i publicznych grzeszników. Być może wielu z nas powiedziałoby w tej sytuacji: nie jest dobre dla sprawy przebywanie w takim towarzystwie, co sobie inni pomyślą, będziemy na językach u ludzi. Ale Jezus jest wolny od ludzkich osądów i opinii. Nie przyszedł szukać zdrowych, ale grzeszników i gani faryzeuszy za brak miłosierdzia, za bak współczucia wobec tych, którzy potrafią uznać swój grzech i zmienić swoje życie.
Często postępujemy w taki sposób... Potrafimy osądzić, nie chcemy być oskarżeni o naiwność, więc trudno nam zaufać innym. To jest różnica między nami a Jezusem. Kiedy On potrafi zawsze obudzić nadzieję w człowieku i zaufać mu, zawieszając pochopne osądy, my potępiamy, podcinając skrzydła, opierając się często na powierzchownych ocenach. A wystarczyłoby zrozumieć, co znaczy: chcę raczej miłosierdzia, niż ofiary. Wiele jeszcze musimy się od Jezusa nauczyć...
1. Na ile ludzkie osądy i opinie sprawiają, że rezygnuję z prawdy i wartości, które są dla mnie cenne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz