I rozeszli się, każdy do swojego domu (J 7,53).
Wczoraj św. Jan powiedział nam, że Jezus nie chciał chodzić po Judei, bo zamierzali Go zabić... I mimo tej świadomości idzie do Jerozolimy na święto.
Osoba Jezusa budziła kontrowersje i wątpliwości. Nikt nie przemawiał tak, jak On przemawiał. Nikt nie czynił takich rzeczy, jakie On czynił.
Niektórzy chcieli wierzyć, ale obawiali się, że nie będzie to mile widziane przez innych, bali się, co ludzie powiedzą... Inni, być może zachwyceni Jezusem, nie chcieli jednak zrywać z tym wszystkim, czym żyli do tej pory. Nie tak radykalnie, jak On głosił. A wtedy już łatwo znaleźć wymówkę: żaden prorok nie powstaje z Galilei... i nie podejmować zmian w swoim życiu. Najgorsi jednak byli ci, którzy znali prawdę, a mimo to chcieli Go zabić.
Opowiadania, w których wyczuwa się napięcie, mogą wciągać i uczą dostrzegać tych wszystkich bohaterów dramatu, który swój finał znajdzie poza murami Jerozolimy. Ale dużo ważniejsze jest to, by w tej historii odnaleźć siebie.
Być może i my należymy do tych, którzy odczuwają pragnienie pójścia za Jezusem, ale obawiamy się ludzkich języków i opinii, a to nas bardzo ogranicza. Jesteśmy uczniami Jezusa, kiedy nam to odpowiada albo nie komplikuje zbyt mocno naszego życia. Ale kiedy oznacza to kłopoty, ukrywamy się pod osłoną nocy, jak Nikodem.
A może ogólnie żyjemy, z naszymi małymi grzeszkami które przecież nie są takie duże, ale przyzwyczailiśmy się do nich i nawet nie dostrzegamy drzemiącego w nich niebezpieczeństwa. A te małe grzeszki rosną, by w końcu stać się grzechami... Brak postępu na duchowej drodze oznacza cofanie się...
I nawet nie chodzi o to, co my możemy zrobić. Musimy myśleć o tym, co Bóg może w nas i dla nas uczynić. Dać się poprowadzić, z pełnym zaufaniem do Boga, który chce naszego zbawienia, ponieważ nas kocha i chce naszego dobra.
W jaki sposób wyraża się moje zaufanie wobec Boga?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz