zachód słońca

zachód słońca

poniedziałek, 10 stycznia 2022

Poniedziałek 1. Tygodnia Zwykłego

I rzekł do niej jej mąż, Elkana: «Anno, czemu płaczesz? Dlaczego nie jesz? Czemu się twoje serce smuci? Czyż ja nie znaczę dla ciebie więcej niż dziesięciu synów?» (1 Sm 1,8).

Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1,14-15).


    Sanktuarium w Szilo, miejsce spoczynku Arki Przymierza, nim znajdzie się w Jerozolimie. Rodzina Elkany zachowuje zwyczaj i każdego roku odbywa pielgrzymkę, by złożyć ofiary. Ale ta ofiara składana co roku nie jest źródłem radości i pokoju dla rodziny, ale przynosi niezgodę i smutek. 

    Wielu może się odnaleźć w tej atmosferze, kiedy przy jakimś rodzinnym spotkaniu przy stole zwykłe sztućce stają się niemal narzędziami wojennymi, a słowa zamiast zgody rodzą smutek i cierpienie. Są takie tematy, które zawsze stają się źródłem cierpienia i nowych ran.

    Anna cierpi, bo nie potrafi poradzić sobie z własną niepłodnością, a przede wszystkim ze słowami - szpilami, które przy okazji święta wbija w nią jej rywalka - Peninna. Bezpłodność i związane z tym upokorzenie, doświadczenie hańby, jest ponad jej siły. Cierpi tak bardzo, że przestaje jeść. 

    Pierwszy interweniuje jej mąż. Jego słowa są pełne czułości, delikatności, ale nie potrafi do końca zrozumieć jej cierpienia. Czyż ja nie znaczę dla ciebie więcej niż dziesięciu synów? To jakby zachęta, by zaakceptowała swój los i w miłości męża znalazła ukojenie. Anna jednak nie odpowiada. Nikt nie jest w stanie zrozumieć jej osobistej sytuacji, głębi jej pragnienia, potrzeby bycia matką, doświadczenia macierzyństwa.

    Można kochać i nie rozumieć do końca. Mimo najlepszych chęci, starań, drugi człowiek i jego świat uczuć pozostaje tajemnicą. Zwłaszcza w sytuacjach trudnych, przekreślających w pewien sposób najgłębsze potrzeby serca, nie potrafimy zrozumieć tego, który cierpi. 

    Rozpoczynamy czas zwykły w liturgii Kościoła. Po czasie adwentowego oczekiwania i radości Bożego Narodzenia, przychodzi codzienność. Spinamy się do przeżywania świąt, uroczystości, a czasem ten zwykły czas przemyka nam niezauważony. 

    A jednak powinniśmy oddać hołd temu zwykłemu czasowi naszego życia. Zapytasz, być może, dlaczego? Ponieważ większość naszego życia to zwykły czas. I chociaż specjalne okresy liturgiczne przybliżają nas do tajemnicy naszej wiary, do świętowania z bliskimi, to właśnie w tym zwyczajnym czasie jesteśmy wezwani do pokazania jakości naszego życia, wiary.

    Zwykły czas. To wtedy dzieci uczą się i zdobywają nową wiedzę, tworzymy wspólnotę i rodzinę, podejmujemy współpracę, tworzymy projekty i wypełniamy nasze codzienne zadania. To ten czas zwykły, bez świątecznego zadęcia, jest czasem spotkań, radości, nieporozumień, kryzysów i zwycięstw. 

    Sam Jezus staje się zwyczajny, wchodzi w ludzką codzienność. Nad jeziorem, gdzie rybacy zarzucają sieci, w zwykłych dniach, przychodzi, by spotkać człowieka. To w ten zwykły czas rzuca zaproszenie do wiary i nawrócenia.


1. Jak podchodzę do mojej codzienności?

    

    

2 komentarze:

  1. Dobre pytanie, Ojcze! Wyzwalające;) Przez długie lata podchodziłam do codziennego mojego dnia "jak do jeża". Nieprzewidywalne sytuacje, spina czasowa, nagromadzone emocje, projektowanie "czarnych scenariuszy' - to wszystko nie pozwalało mi dostrzec Bożej troski i cieszyć się JEGO darami. Nie potrafiłam podziękować za dar codzienności, bo ciągle czekałam na wyjątkowość, jaka przypisana jest czasowi świątecznemu. Przeleciało mimo w i e l e lat. Na szczęście zmieniłam nastawienie, a wszystko dzięki JEGO Miłości. Jezus faktycznie przychodzi w codzienności, nad brzeg mojego jeziora, skąd w każdej chwili mogę wypłynąć i skąd wypływam z NIM na głębię. Codzienność może być i jest jak modlitwa:" ... chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj...".
    Dziękuje, Ojcze Edwardzie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogłam dzisiaj przejść obojętnie obok historii małżeńskiej Elkana i Anny.
    Miłość, która JEST; kochać mimo, że ta druga osoba nie może nam dać tego czego byśmy oczekiwali. Miłość hojna (Annie dał część, lecz podwójną).
    Jestem w związku małżeńskim w którym są oczekiwania, zarówno żony wobec męża i odwrotnie. Nie zawsze któraś ze stron jest zdolna sprostać tym oczekiwaniom (nie mam na myśli tu lenistwa czy braku chęci) , po prostu ktoś nie potrafi ze względu na swoje cechy, zdolności. Wówczas towarzyszy zawód, cierpienie. Piszesz ojcze, że można kochać i nie rozumieć do końca. Tak jest. W codzienności miłość pomaga nieść krzyż, ale jego ciężar zna tylko ten , który go dźwiga. Możliwe , że cierpią oboje, choć o bólu Elkana nie ma mowy.
    Ciekawe co miało wpływ na większe umiłowanie Anny od kobiety , która dała Elkanowi synów i córki. Widać miłość JEST, bo jest , a nie za coś. Wyobrażam sobie Annę jako kobietą ładną, miłą, nieskorą do zazdrości, cierpiącą ogromnie, ale nie zdolną do użycia „ sztućców jako narzędzia wojennego” (ojcze te sztućce - świetne).
    Niejednokrotnie przekonałam się w codzienności, szczególnie w chwilach trudnych, bolesnych, że choć towarzyszy mi miłość męża, przyjaciół, to prawdziwe ukojenie, siły, pociechę daje Pan.
    Ps. Dobrze, że jestem jedną żoną jednego męża (z uśmiechem).

    OdpowiedzUsuń