Dobrze czujemy się, kiedy ufamy sobie, swoim możliwościom, umiejętnościom, wiedzy. Jeszcze lepiej, kiedy inni nam ufają. Dobrze, kiedy i my możemy liczyć na przyjaciół, z którymi można o wszystkim porozmawiać, którym możemy zaufać, bez obawy, że zostaniemy oszukani czy wykorzystani. Równie dobrze jest, kiedy relacje z Bogiem opierają się nie na lęku przed karą, narzucaniu czy tradycji i zwyczajach, ale na bliskości i zaufaniu.
Ale zaufanie niesie też w sobie pewne niebezpieczeństwo. Mamy tendencję do myślenia, że złe rzeczy zawsze przytrafiają się innym. Wypadki drogowe i kolejowe, choroby i wirusy zdarzają się innym, nie mnie. To inni mogą stracić pracę, nie ja. Małżeństwa, które się rozpadają, to małżeństwa innych. Porzucone kapłaństwo to inni, nie ja. Dzieci, które sprawiają problemy, to dzieci innych rodziców, to dzieci z innej klasy czy szkoły.
I ta pewność siebie może sprawić, że przestaniemy być uważni, nie będziemy ostrożni, pozwolimy, aby rutyna, niedbałość czy lenistwo ogarnęły nas i sprawiły, że stracimy to, co mamy najlepszego: życie, miłość…
To łatwowierne zaufanie stoi za pytaniem postawionym Jezusowi: Czy tylko nieliczni będą zbawieni? Jest to pytanie, które mało kto dziś zadaje. Jesteśmy tak pochłonięci i zajęci życiem w teraźniejszości, naszym samopoczuciem, sprawami, które przynosi nam Internet i telewizja czy gazety, że „zbawienie” brzmi jak słowo z innego czasu.
Z drugiej strony wielu jest przekonanych co do tego, że wszyscy będą zbawieni. Wszyscy! Piekło, jeśli istnieje, musi być puste. I tak bardzo „ufają” Bogu, Jego dobroci i miłosierdziu, że pozwalają, aby rutyna, lenistwo przeciętność zagościły w ich życiu wiary i stylu życia, tak że trudno odróżnić ich od niewierzących czy wyznawców innych religii.
Jezus nie odpowiada na pytanie, ilu zostanie zbawionych, ale mówi, jak zbawienie osiągnąć. I mówi to w słowach, które nie są nam miłe i przyjemne dla ucha: mówi o wysiłku i trudzie. Nie jest też dla nas miłe napomnienie z listu do Hebrajczyków, nie lubimy karcenia i napominania. Nie są miłe słowa, które słyszymy w Ewangelii: nie wiem, skąd jesteście, nie znam was. I ten dźwięk zgrzytania zębami…
1. Czy nie ma we mnie fałszywego zadowolenia i pewności, że Bóg mnie zbawi, które zwalnia mnie z wysiłku wzrastania?
Nie. Nie ma we mnie takiego zadowolenia i pewności, że Bóg mnie zbawi, które zwalniałoby mnie z wysiłku wzrastania. To natomiast, czego zdecydowanie za mało w mojej codzienności, to myślenie o zbawieniu. A skoro tak, to i wybieranie ciasnych bram i "stawianie na trud i wysiłek"- tego za mało. I docenianie przeciwności, i irytacja w odpowiedzi na napomnienia ... . Tak. Bo o to chodzi przecież, by iść właściwą drogą. By nie pomylić ścieżek.
OdpowiedzUsuńDziękuję ojcze Edwardzie i pozdrawiam.