Wielki tłum. Wszyscy napierali. Zaciekawieni, chcący wychwycić jakieś słowo, idą za Nim, bo rośnie Jego sława, bo tak wiele o Nim mówią, bo wszyscy idą… Dużo ludzi. A pośród nich ona jedna, pragnąca uzdrowienia, pragnąca tylko dotknąć się Jego płaszcza.
Każdego dnia spotykam wielu ludzi. Niektórych tylko poprzez fakt, że są obecni w kościele, innych na ulicy czy w parku, ktoś poda rękę, uśmiechnie się, przywita, wypowie jakieś słowo. Spotykam wielu ludzi każdego dnia, ale nie dochodzi do prawdziwego spotkania.
I to samo dzieje się tutaj – na Eucharystii: spotykamy się w Jego imię, śpiewamy, odpowiadamy na mszalne formuły, wykonujemy gesty, słyszymy Jego słowo, nawet przyjmujemy Go w Eucharystii, ale nie dochodzi do spotkania, prawdziwego spotkania. Gdzieś rozmijamy się po drodze. Nic lub prawie nic w nas się nie zmienia.
W tym ewangelicznym tłumie, wśród tak wielu, którzy Go otaczali, patrzyli na Niego i podziwiali, ściskali i napierali na Niego, tak naprawdę tylko jedna osoba rzeczywiście spotkała Jezusa. Tylko ta kobieta.
Kto się mnie dotknął? Jezus naciskany przez ludzi szuka dotyku innego – dotyku szczerego, dyskretnego, dotyku pełnego bólu, smutku, niezrozumienia i odrzucenia.
Jezus szuka osoby, szuka twarzy pośród tłumu, tej jednej, twarzy, z którą można nawiązać dialog. Chce tej kobiecie przywrócić poczucie własnej wartości, godności, a nie tylko zdrowie.
Wciąż się ukrywała, wstydziła, zalękniona i przerażona. Bała się, że i tym razem zostanie skarcona za naruszenie praw. A znalazła czułość, zrozumienie, szacunek, została przyjęta.
1. Czy moje spotkania służą dobru - mojemu i innych?
1.Bardzo mnie poruszyło rozważanie o spotkaniu, o prawdziwym spotkaniu. Zrodziło we mnie pragnienie doświadczenia takiego spotkania z Jezusem, z drugim człowiekiem, a szczególnie może to dziwnie zabrzmi z mężem. Myślę, że można żyć że sobą wiele lat pod jednym dachem i wcale się nie spotkać. 2. Bliska jest mi w dzisiejszych czytaniach osoba ojca, który przychodzi do Jezusa prosząc o ratunek dla swojej córki. Może dlatego, że parę lat temu i ja doświadczyłam takiego spotkania, gdy czułam się bezradna wobec choroby córki. Z perspektywy widzę, że jej choroba stała się przyczyną uzdrawiania mojego i mojej rodziny. Czy gdyby nie umierająca corka to przełożony synagogi udałby się spotkać z Jezusem? Można by rzec: błogosławiona choroba.
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Czy gdyby nie umierająca córka doszłoby do spotkania przełożonego synagogi z Jezusem? A spotkania? Faktycznie każde jest potencjalnym miejscem i czasem na doświadczenie miłości, tylko dlaczego dotychczas tak na nie nie patrzyłam?
UsuńDziękuję za ten komentarz. Ma dla mnie znaczenie, jest światłem w ciemności.