Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali (Łk 24,13-16).
Emaus – nie można go znaleźć w kolorowych ofertach biur podróży, jednak reklamuje je wytrwale, od dwóch tysięcy lat Ewangelia św. Łukasza na ostatniej stronie. Słońce przed odejściem za widnokrąg łagodnie zagląda w oczy. Cień siedzących przy stole szykuje się także do odejścia. I słychać tylko strzępy dolatującej rozmowy podróżnych stojących przed gospodą. Ktoś zaprasza, ktoś inny się wzbrania. Słychać wyraźnie wśród ciszy wieczoru: Zostań z nami... dzień się już nachylił...
Od tamtego wieczoru zdanie wpisane do księgi powtarzane będzie każdego wieczoru, jako prośba o obecność Boga w ciemnościach nocy i spokojny sen...
Nieznajomy przyjął zaproszenie. Czyż można odmówić zaproszeniu pełnemu niekłamanej gościnności?
Nie wiedzieli jeszcze, że to jego pierwszy posiłek od trzech dni. Po raz pierwszy usiadł do stołu, odkąd przyszedł z tamtej strony świata. Zostawił Ojca, który czekał na Niego tyle lat i znowu pobiegł za człowiekiem, by go dogonić na drodze do Emaus... Trudno o większy upór w miłości. Czy jest ktoś drugi, kto kocha tak wytrwale? Nad niebo przedłożył przebywanie z człowiekiem, przebywanie wśród ludzi.
1. Czy moje serce reaguje na Boże Słowo?
2. Czy potrafię zaprosić Boga do mojego życia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz